8.12.16

Home sweet home

Jak bum cyk cyk, próbowaliśmy.

Próbowaliśmy wpleść się jakoś w te wszystkie normy państwowej placówki edukacyjnej.

Wzorowo wysiadywałam wywiadówki, malowałam kartki na święta, nigdy nie zalegałam z wyprawkowymi chustkami nawilżanymi, nie przyprowadzałam dzieci z katarem i odbierałam je o ustalonych porach. Stawiałam się na wszystkich apelach i rozkręcałam, w przebraniu wróżki, bal karnawałowy.

Dziewczynki też robiły, co mogły. Leżały plackiem na każdym leżakowaniu, choć nigdy na nim nie zasnęły. Odkapywały wodę po umyciu rąk. Największa pozwalała smarować sobie paznokcie gorzkim żelem, Większa pokornie przyjmowała łajanie, gdy zdarzyła jej się toaletowa wpadka. Siadały, gdzie usadzono, stawały, gdzie ustawiono, śpiewały i tańczyły, klaskaniem mając obrzękłe prawice.

Placówka, nie powiem, trzymała poziom. Nie podawano mortadeli na śniadania. Nie nagradzano sprzątania zabawek słodyczami. Nikt nie miał wszawicy. Przy posiłkach darto się na dzieci w granicach przedszkolnej normy. Panie niepytane nie narzekały (niestety ja lubiłam pytać). A gdy pojawiły się problemy z agresją jednego z podopiecznych, problemy naprawdę poważne, już po dwóch miesiącach nabierania wody w usta zwołano nadzwyczajne zebranie...

(Na którym dyrekcja m.in. uprzejmie przekonywała, jak to niebywale dobrze, że dzieci zaczęły przeklinać w wieku trzech lat, póki autorytetem rodzica i wspólnymi rozmowami można ten problem rozwiązać, bo gdyby rynsztokowe słownictwo pojawiło się dziesięć lat później, oj, to już ręka, noga, mózg na ścianie).

Więc niby było dobrze. Dzieci zdobywały umiejętności nieocenione w dorosłym życiu, jak choćby doklejane się plecami do ściany publicznej łazienki w oczekiwaniu na swoją kolej. Albo ustawianie kubka z piciem w centralnym miejscu nad talerzykiem, z powodu, że pani tak każe. Obchodziły także ważne święta: Dzień Pluszowego Misia, Urodziny Marchewki...

I już wszystko było zaplanowane, że we wrześniu kroimy Największej migdałki, a miesiąc później dzieci wracają na placówki łono, gdy na dwa dni przed operacją zagadnęłam męża:
- Słuchaj, od roku mam wątpliwości... Może już wystarczy?
- No, ja je mam od pierwszego dnia - odparł mój dobry mąż.
- Jak to? Czemu nic nie mówiłeś?
- Widziałem, jak się cieszysz, że będziesz miała trochę więcej czasu, gdy dziewczynki będą w przedszkolu...
- Czyli co? Wpisujemy dzieci z przedszkola.
- Yep.

I stała się jasność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz